Natłok obowiązków, szkoła, konkursy - wśród tego wszystkiego nie znalazłam czasu na napisanie nowej miniaturki. Do tego wszystkiego teatr i powroty do domu po 22.
Myślę, że kolejne opowiadania będą pojawiały się co dwa tygodnie lub częściej - zależy to od tego, czy moja wena nie wyjedzie na wakacje. :)
Pewnie większość z Was zauważyła tytuł: Życie za życie. Na moim blogu pojawiła się już miniaturka o tym samym tytule, to fakt, jednak została ona przerobiona na jeden z konkursów. W ostatnim czasie królują u mnie tematy związane z Violettą, więc ten one part jest napisany na podstawie tego serialu.
W komentarzach wyraźcie swoją opinię,
Clarie
_____________________________________________________________
Tytuł: Życie
za życie
Podtytuł
"Nic nie dzieje się przypadkiem ~ Oogway"
Autorka: Clarie
Parring: Diegoletta/Dieletta (?) -
Diego Chavez i Violetta Castillo
Pochmurne
popołudnie w Paryżu. Mimo złej pogody na ulicach panuje tłok. Dziesięć lat temu
to miasto przyglądało się tragedii pewnej młodej pary. Niektórzy wierzą, że
kiedy pada deszcz - niebo opłakuje tych młodych ludzi.
Francesca
Resto mieszka na przedmieściach Paryża. Jest szczęśliwą matką, choć jej synka mogłoby
tu nie być, gdyby nie pewna młoda dziewczyna.
~.~
- Mamoo! -
Ciszę w mieszkaniu przerwał krzyk czternastolatka.
- Leo, tyle
razy cię prosiłam, żebyś nie krzyczał, kiedy pracuję - skarciła go kobieta w
średnim wieku.
- Ale mamo -
chłopiec ułożył usta w podkówkę.
Kobieta,
rozczulona widokiem synka, podniosła się z kanapy, a laptopa odłożyła na
stoliczek. Podeszła do chłopca i zapytała:
- Co się stało
synku?
- Bo, bo - Leo
zaczął się jąkać - Koledzy w szkole powiedzieli mi, że przeze mnie ktoś umarł -
powiedziawszy to, chłopiec zaniósł się szlochem.
Kobieta
ściągnęła brwi w zamyśleniu. Powinna mu wcześniej powiedzieć, ale przecież on
jest taki młody. Nadal jest jej małym syneczkiem.
- To prawda -
szepnęła. - Ale nie umarła przez ciebie, tylko przeze mnie.
- J-jak to?
- Chodź -
pociągnęła syna za rękę i nakazała mu usiąść na kanapie - muszę opowiedzieć ci
historię, która wydarzyła się dziesięć lat temu.
Kobieta wzięła
głęboki oddech i zaczęła opowiadać:
- Pewnego
letniego popołudnia wybrałam się z tobą na spacer. Miałeś wtedy niespełna
cztery latka i byłeś bardzo ruchliwym dzieckiem. Ten spacer wydawał się być
idealnym sposobem na zmęczenie cię, żebyś nie rozrabiał w domu.
~.~
Zawsze była
drobna, czasem nieśmiała, ale w gruncie rzeczy wyróżniał ją jej głos. Była
pełna energii, dopóki pewnego dnia lekarze nie zakazali jej śpiewać. To był jak
cios prosto w serce. Znienawidziła lekarzy...
Od tego czasu nie
zabierała głosu niepytana, o śpiewaniu nawet nie wspominając. Ludzie jej nie
zauważali, przechodzili obok obojętnie. Twierdzili, że jest nic nie warta.
W tym czasie
poznała Diego, który okazał się być pomocą w trudnych chwilach. Rozśmieszał ją,
pokazał jak na nowo zacząć żyć.
Tworzyli
zgraną parę, nawet najwięksi wrogowie nie byli w stanie im zaszkodzić. Jednak
pewnego popołudnia ich największym wrogiem okazało się być dziecko.
***
Właśnie
wracałam ze spotkania z moim chłopakiem - Diego. Spędziliśmy ze sobą trochę
czasu w kawiarni w parku. Szłam uśmiechnięta, nucąc sobie piosenkę Yo soy asi, kiedy na kogoś wpadłam.
- Patrz jak
leziesz! – usłyszałam. – Ta dzisiejsza młodzież. Nie ma za grosz szacunku dla
starszych.
Spojrzałam na
osobę, na którą wpadłam i zamarłam. Była to Francesca Resto we własnej osobie -
największa gwiazda w Paryżu. Bąknęłam „przepraszam”, chociaż nie miałam za co,
bo to ona razem ze swoimi koleżankami zajmowała całą szerokość ścieżki.
Szybkim
krokiem oddaliłam się od kobiet, jednak kilka metrów dalej zauważyłam chłopca.
Bawił się przy bardzo ruchliwej ulicy.
Gdzie jest
jego matka? - pomyślałam i rozejrzałam się dookoła. Jedyną osobą, która mogłaby
być matką chłopca, była panna Resto. Chciałam podejść i powiedzieć coś w stylu,
że jest nieodpowiedzialna, ale na to nie było czasu. Zza zakrętu wyjechał samochód
i pędził wprost na malca. Nie zastanawiając się, ruszyłam naprzód, byle w porę
złapać chłopca.
Tak, udało
się, popchnęłam malucha na wysepkę drogową. Upadł bezpiecznie na trawę. Upojona
szczęśliwym zakończeniem, zapomniałam zejść z drogi i samochód z całą
prędkością uderzył we mnie.
Pamiętam tylko
oślepiający blask i odgłosy kłótni.
- Ona
popchnęła moje dziecko!
-
Resto, ta dziewczyna je uratowała.
-
Tak, gdyby nie ona, zostałaby z niego mokra plama na drodze. Powinna być jej
pani wdzięczna.
-
O Boże, zabiłem ją...
Gdzieś
w oddali słychać było nadjeżdżającą karetkę. Zanim straciłam przytomność na
dobre, usłyszałam tylko:
-
Violuś, nie odchodź… Nie zostawiaj mnie samego…
Po
tym nastała tylko ciemność.
***
Ocknęłam się w szpitalu. Nic nie widziałam,
ale czułam zapach środka dezynfekującego, który był mi bardzo dobrze znany. Nie
mogłam poruszyć ręką ani nogą. Oczy też nie chciały się otworzyć. Z moich ust
nie wydobywał się żaden dźwięk. Szyję otulał mi kołnierz ortopedyczny.
Czyżbym była sparaliżowana? - przemknęło mi
przez myśl.
Słyszałam
pikanie aparatury medycznej. Na łóżku czułam ciężar czyjegoś ciała. Słyszałam
czyjś oddech i cichy szloch.
Drzwi
do sali otworzyły się z cichym „szsz”, a postać będącą przy łóżku zerwała się
na równe nogi.
-
Panie doktorze, naprawdę nic nie da się zrobić? – wszędzie poznałabym ten głos,
to Diego.
-
Niestety, nie. Kręgosłup jest złamany w ośmiu miejscach, mózgoczaszka została
naruszona, żeber nie da się poskładać. To cud, że nie doszło do przerwania
rdzenia kręgowego.
-
A operacja?
-
Operacja nie wchodzi w grę. Za duże ryzyko. W tej chwili doprowadzamy tlen do
mózgu i płuc, bo pacjentka nie jest w stanie samodzielnie oddychać. Kiedy się
obudzi, będzie sparaliżowana w prawie stu procentach.
-
Jest jakaś alternatywa?
-
Tylko jedna. Śmierć. – Po tych słowach lekarz wyszedł.
W
sali został Diego, ja i maszyny podtrzymujące moje życie.
-
Nie martw się, kochanie, wyjdziesz z tego. – Mówiąc to, złożył na moim czole
pocałunek i wyszedł.
Długo
zastanawiałam się nad słowami lekarza - „Tylko jedna. Śmierć.”. Myślami byłam
już z rodzicami, którzy zmarli kilka lat temu. Zastanawiałam się, czy to będzie
bolało…
Mijały
dni i tygodnie. Diego codziennie mnie odwiedzał. Wiedziałam, że jest to dla
niego trudne - szpital kojarzył mu się tylko ze śmiercią. Codziennie po jego
wyjściu rozmyślałam nad słowami lekarza, które bezustannie krążyły po mojej
głowie.
Nadeszła
Gwiazdka. Postanowiłam, że zrobię to dziś.
Kiedy
Diego mnie odwiedził, był u mnie lekarz. Właśnie kończył obchód. Mój chłopak
usiadł na krześle obok łóżka i kiedy całował mnie, zebrałam wszystkie siły,
otworzyłam oczy i wyszeptałam:
-
Kocham cię.
-
Ona mówi!
-
To niemożliwe! - Lekarz aż otworzył usta ze zdziwienia.
Nie
wiem, kiedy do sali wszedł ksiądz Michał i zabrał głos.
-
Cuda czasem się zdarzają, szczególnie w Boże Narodzenie. Medycyna nie może
wtedy nic na to poradzić. Przepraszam, ale muszę odwiedzić innych chorych.
Obiecuję, że potem tu wpadnę. – Po tych słowach ksiądz wyszedł. Mogłam
kontynuować.
-
Odłącz mnie.
-
Nie! Nie zrobię tego! Nie chcę cię stracić! - po twarzy Diego zaczęły spływać
słone krople.
-
Męczę się. Tego chcesz Diego? - Starałam się mówić jak najwyraźniej, ale to nie
było takie proste, bo ciągle musiałam brać oddech. -Tracisz mnie z każdym
dniem.
-
Nie odłączę cię! Nie umrzesz, obiecuję!
-
Proszę pana, niech pan nie krzyczy. Chodźmy na korytarz.
Obaj
wyszli z sali. Przez szklane drzwi widziałam, jak prowadzili ożywioną dyskusję.
Docierały do mnie strzępki rozmowy:
-
Nie zrobię tego…
-
To sposób…
-
… nielegalne…
Po
kilku minutach wrócili.
-
Nie zrobię tego, co jest nielegalne. To nie sztuka odbierać życie, sztuką jest
je dawać. – Lekarz pozostał nieugięty.
-
Violu, kochanie, nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, ale szanuję twoją decyzję.
– Jedna, dwie, trzy łzy spadły na moją dłoń. – Wiedz, że zawsze będę przy tobie
i nie pozwolę ci umrzeć. – Czwarta,
piąta, szósta. – Spotkamy się tam na górze za kilkadziesiąt lat. Będę silny -
dla ciebie. – Teraz krople połączyły się i spływały potokami.
Złapałam
Diego za rękę. Zanim mnie puścił, coś dziwnego stało się z moim ciałem.
Zaczęłam się trząść, a pikanie aparatury medycznej przybrało na sile.
***
Kazali mi
wyjść z sali. Domyśliłem się, że coś niedobrego dzieje się z Violą. Na ekranie
urządzenia pojawiło się „0” i taka długa
prosta kreska.
Za dużo razy w
moim krótkim życiu bywałem w szpitalu. Schemat był ten sam - utrzymujemy ją
przy życiu, ale i tak umrze. Nie ma żadnych szans.
W tym wypadku
również wiedziałem, co to oznacza.
Przez szybę
widziałem lekarzy walczących o życie mojej najdroższej. Niestety,
bezskutecznie.
Kolejne deja
vu. Kolejna przegrana.
Kiedy
pozwolono mi wejść do sali, doktor powiedział:
- Przykro mi.
– wyłączył aparaturę. – Siostro, czas zgonu – popatrzył na zegarek – ósma
trzydzieści dwie. – Zwrócił się do mnie. - Niech pan przyjdzie do mnie do
gabinetu. Trzeba podpisać kilka papierków. – Po tych słowach wyszedł z sali.
Zostaliśmy
tylko we dwoje. Ja i Violetta, nie licząc pielęgniarki, która stała w kącie...
Tak powinno być zawsze, ale nie będzie.
Byliśmy
zupełnymi przeciwieństwami, przynajmniej w wyglądzie. Ona niska, drobna, ja –
wysoki i umięśniony. Za to wnętrze mieliśmy bardzo podobne, prawie takie samo.
Lubiliśmy poezję Frosta i filozofię Heraklita. Kochaliśmy śpiew, a
nienawidziliśmy lekarzy. To nas połączyło.
Nie wiem, ile
tam siedziałem, ale w końcu odwiedził nas ksiądz Michał.
- Za późno –
powiedziałem.
- Nigdy nie
jest za późno na wiarę w Boga. Szczególnie w Boże Narodzenie, kiedy to się
narodził w Betlejem.
- Przepraszam,
ale muszę już iść.
Wyszedłem z
sali, zostawiając osłupiałego księdza i skierowałem się do gabinetu. Jak
otępiały podpisałem dokumenty dane mi przez doktora. Zapamiętałem tylko jedno
zdanie: "Zatrzymanie akcji serca, spowodowane długotrwałym
wysiłkiem".
Czyli równie
dobrze mogła się nie budzić. Mogła w ogóle nie potwierdzać swoich uczuć do
mnie. I tak byłaby martwa.
Potem
wyszedłem z ciepłego szpitala w mroźną, ciemną zimową noc. Śnieg skrzypiał przy
każdym moim kroku.
Pamiętam
tylko, że doszedłem do domu, a ojciec powitał mnie z ponurą miną. Pewnie już
wiedział…
***
Nadszedł dzień
pogrzebu. W kościele zgromadził się prawie cały jej rok ze studiów. Historia
muzyki - jej wymarzony kierunek, którego nie zdążyła dokończyć.
W pierwszej
ławce siedziałem ja, mój ojciec i jej przyjaciółka - Lara. Tylko tyle, albo aż
tyle. Gdzieś z tyłu siedziała moja rodzina, ale nie widziałem ich.
Przed ołtarzem
stała prosta hebanowa trumna z ciałem mojej ukochanej. Kiedy Ją zobaczyłem,
taką bladą i sztywną, chciałem po prostu uciec z kościoła. Wtedy sobie
przypomniałem o obietnicy, złożonej Violi, przed śmiercią.
Będę silny - dla ciebie.
Byłem pewien,
że pierwszy raz zobaczę Ją przed ołtarzem w białej sukni, kiedy powiemy sobie
sakramentalne "tak", a potem, gdy ochrzcimy nasze dzieci. Jednak los
sobie z nas zażartował. Spłatał nam nieprzyjemnego psikusa, który Viola
przypłaciła życiem.
Przed trumną
stał krzyż z tabliczką:
Violetta
Castillo
ur.
18.09.1982
zm.
24.12.2002
"Tylko
życie poświęcone innym, warte jest przeżycia*"
Mszę odprawiał
ksiądz Michał. Znowu. Mówił o tajemnicy śmierci, opowiadał o Hiobie, któremu
Bóg odebrał wszystko, a ten pomimo to pozostał mu wierny.
- My, podobnie
jak Hiob, skarżymy się dzisiaj Bogu. Chcemy, żeby usłyszał o naszej niezgodzie na to, co zadecydował. To
ludzkie. Bóg jednak chce, żebyśmy Mu zaufali.
Zawracanie
głowy. Ja nie tylko Bogu nie ufam i nie wierzę – ja Boga nienawidzę.
Ksiądz mówił
dalej niewzruszony:
- Ale my mamy
wsparcie, którego Hiob nie miał. Wiecie, co robi pelikan, gdy nie ma pożywienia
dla swego głodnego potomstwa? Rozdziera skórę na piersi swoim długim dziobem,
by pisklęta mogły pożywić się krwią spływającą z rany. To samo Chrystus zrobił
dla nas i dlatego często jest
przedstawiany jako pelikan. Zwyciężył śmierć, przelewając za nas własną krew,
obdarzając nas nieskończoną miłością. Jego ofiara jest potężniejsza niż śmierć.
Bez tej krwi umarlibyśmy dwa razy…
Zapadła we
mnie cisza. Jestem kamiennym bólem zawieszonym w pustce miłości- doskonale
nieprzemakalnym.
- Jedynie ta
miłość jest w stanie pokonać śmierć. Ten, kto ją otrzyma i kto ją ofiaruje, nie
umrze, ale narodzi się dwa razy - jak Violetta.
Cisza.
Cisza.
Cisza.
- Jeżeli ktoś
chciałby wspomnieć zmarłą, zapraszam.
Ktoś na końcu
kościoła poruszył się. Na środek wyszła kobieta - Francesca Resto. Przeszła
przez całą długość kościoła, weszła na ambonę i zaczęła:
- Do dziś nie
wiedziałam, jak ta dziewczyna miała na imię, ale chciałabym jej podziękować za
uratowanie mojego synka. Gdyby nie ona, to Leoś leżałby w tej trumnie. –
Spojrzała na mnie. - Miałeś bardzo odważną dziewczynę. Szkoda, że jej życie
skończyło się równie nagle, jak się zaczęło. Niestety to ja byłam tego
powodem... – Kobieta zeszła i skierowała się do wyjścia.
Nikt się nie
poruszył. Wreszcie ja wstaję. Oczy wszystkich zwracają się na mnie. Wchodzę na
schody przed ołtarzem i zatrzymuję się na środku. Nie potrzebuję mikrofonu,
słychać mnie wszędzie.
- Wszyscy
znaliśmy Violę. Jedni od przedszkola, inni od studiów, ale wszyscy
wiedzieliśmy, jaka była. Była zabawna, miła, szczera. Mówiła to, co jej ślina
na język przyniosła, ale tak, żeby nikogo nie obrażać. Można powiedzieć, że
umarła w moich ramionach. Pewnie wydaje się wam, że to było straszne, ale ja
wierzę, że dała mi w ten sposób nadzieję na lepsze jutro… Chciałbym jej zadedykować piosenkę, którą tak
uwielbiała.
Escucha y siente
Sube el volumen vas aEnloquecer, enloquecer, enloquecer,
Entiende y siente De corazones rotas Soy el rey, yo soy el rey, soy el rey
Głos mi się
załamuje, połykam łzy, których nie potrafię zatrzymać, ale pomimo wszystko
kończę:
Y es que yo soy asi
Mi vida es alocada
Siento que voy a mil
Contigo todo cambia
Y es que yo soy asi
Con solo una mirada
Vas a quedar de mi
Por siempre enamorada
Podnoszę oczy,
kościół wydaje mi się zalany Morzem Martwym moich własnych łez, a ja unoszę się
na jego powierzchni na tratwie, którą zrobiła dla mnie Viola. Spuszczam wzrok i
wracam do ławki, bo pomimo drewnianej tratwy zaczynam topić się we łzach.
Zapamiętałem jeszcze tylko słowa księdza:
- Bierzcie i
pijcie z niego wszyscy. To jest bowiem kielich krwi mojej, przelanej za was…
A więc także
Pan Bóg marnuje swoją krew – czerwony deszcz nieskończonej miłości spada na
świat bezustannie, obdarzając nas życiem, ale my pozostajemy bardziej martwi
niż ci, którzy już umarli. Często zadawałem sobie pytanie, dlaczego miłość i
krew mają ten sam kolor, i teraz już wiem. To z winy Boga!
Ten deszcz
nawet mnie nie dotyka. Pozostaję nieprzemakalny. Pozostaję martwy.
***
Minęło już
pięć miesięcy od pogrzebu Violi. Od tego czasu wszyscy na uczelni chodzą
poubierani na czarno, nie śmieją się. Zwykle zabawne przerwy na lunch
przerodziły się w pełne bólu wyjścia na cmentarz, aby złożyć kwiaty na Jej
grobie.
Lara ostatnio stwierdziła,
że wyglądam jak wrak człowieka. Osobiście się z tym nie zgodzę - wyglądam jak
cień dawnego Diego. Tego, który zawsze tętnił życiem i nauczył Violę jak żyć po
złowróżbnej diagnozie lekarzy. Byłem cieniem człowieka, który ponad wszystko
kochał Violettę Castillo...
***
Ostatni dzień
roku szkolnego. Ostatnia lekcja. Ostatnia minuta. I oto dzwonek – ostatni.
Towarzyszy mu
krzyk studentów witających wolność, jakby byli skazanymi na dożywocie
więźniami, niespodziewanie obdarowanymi łaską amnestii.
Zostałem sam w
auli, która przypomina cmentarz. Krzesła i ławki ożywiane przez tyle miesięcy
naszymi szaleństwami i obawami, poranione naszymi ołówkami i długopisami, stoją
teraz nieruchome jak cmentarne pomniki. Spowija ją śmiertelna cisza. Na tablicy
pozostały ślady liter Pablo, który napisał dla nas bardzo szczególne życzenia
miłych wakacji.
„Gdybym nie
miał nadziei, nie osiągnąłbym tego, co wydaje się nieosiągalne”.
Sentencja
Heraklita.
Dla mnie
osobiście to czysta kpina, ja straciłem wszystko, co było moją nadzieją.
Violę, muzykę
i co najważniejsze - chęć do życia.
Rok szkolny
skończył się nagle jak sztuczne ognie, choć w tym roku trwał przecież wyjątkowo
długo. Przynajmniej dla mnie - całe życie. Urodziłem się w jego pierwszym dniu,
dorosłem i zestarzałem się w dwieście dni, teraz czeka mnie jeszcze sąd
ostateczny – świadectwa, a potem, mam nadzieję, zacznie się raj wakacji. Nie
straciłem roku, nie mam nawet szczególnie słabych ocen.
Dzięki Violi
zrozumiałem, że nie mogę spisywać na straty ani jednego dnia życia. Myślałem,
że mam wszystko, a nie miałem nic. W odróżnieniu od Violi, która miała tylko
mnie, a jednak miała wszystko.
Wróciłem do
domu. Ojca nie było, znowu miał dyżur w policji. Świat bez Violetty jest pusty,
bezbarwny. Zastanawiałem się nad samobójstwem. Wiedziałem, gdzie ojciec trzyma
broń.
Z tą myślą
zasnąłem na kanapie w salonie.
***
Białe obłoki,
przypominające watę cukrową unosiły się pod ich nogami. Znowu byli razem. On
siedział na chmurce, ona leżała na jego kolanach. Uśmiechali się.
- Dziękuję, że
pozwoliłeś mi odejść, ale ty powinieneś żyć.
Carpe diem.
- Co to
znaczy?
- Chwytaj
dzień. Żyj każdym dniem jakby miał on być twoim ostatnim.
- Zapamiętam.
Dziękuję za to, że uświadomiłaś mi tym krótkim zwrotem, że samobójstwo nie jest
dobrym rozwiązaniem.
- I samobójcy
nie idą do nieba.
- Też fakt.
Mimo że każdy dzień, każda godzina, każda sekunda mojego życia jest niczym bez
twojej osoby, to obiecuję, że nie popełnię błędu, jakim jest samobójstwo.
- Ufam ci. Mam
nadzieję, że mnie nie zawiedziesz, bo cię kocham.
- Ja ciebie
również.
Po tych
słowach złączyli się w pocałunku.
***
Obudziłem się
z nową myślą. Znalazłem nową nadzieję. Przypomniałem sobie słowa starego
mistrza Oogwaya z Kung Fu Pandy:
- Wczoraj to
przeszłość, jutro to tajemnica, a dzisiaj to dar losu.
Dzięki nim
zrozumiałem, (dużo w tym zasługi Violi) że nie mogę popełnić samobójstwa, bo to
będzie dowodem mojej słabości, tchórzostwa i pozornego uciekania od problemów.
Zrozumiałem, że powinienem się z nimi zmierzyć jak Syzyf, który ma nadzieję, że
uda mu się wtoczyć głaz na górę, mimo iż wie, że jest to niemożliwe. Tak i ja
powinienem przezwyciężyć swoje słabości, lęki i problemy. Powinienem pokazać
Violi, że jestem godny nieba i jej miłości.
Z takim
postanowieniem wszedłem w świat dorosłych.
***
Chłopak
poszedł na cmentarz i złożył bukiet lilii na grobie dziewczyny.
Obiecuję, że
spotkamy się tam na górze, kiedy nadejdzie czas - pomyślał i posłał całusa do
nieba. Był pewien, że Violetta go złapała…
Kluczył
alejkami cmentarza, aż znalazł grób, którego od wielu miesięcy nie odwiedzał.
- To nie tak,
że zapomniałem. Po prostu... Tak jakoś... - westchnął - Wiecie, że moja
dziewczyna zmarła? Zawsze kochałem jej dobre serce, ale kilka miesięcy temu
okazało się ono jej przekleństwem. Zresztą, co ja będę wam opowiadał. - zapalił
znicze, które przyniósł ze sobą i odszedł.
Po chwili
odwrócił się w stronę grobu i wyszeptał:
- Tata tęskni.
Ja też. - po jego policzku spłynęła łza, którą otarł wierzchem dłoni.
Chłopak odszedł od grobu, na
którym wyryte były cztery imiona i osiem dat:
Clarissa
Chavez ur. 13.06.1957 zm. 14.03.1996
Ana
Chavez ur. 19.07.1990 zm. 08.03.2000
Natalia
Chavez ur. 16.09.1983 zm. 31.12.2000
Angelica Chavez-Ponte ur. 13.05.1979 zm. 13.12.1999
A pod spodem napis, który został
dodany dwa lata temu:
Cztery kobiety, które czyniły nasze
życie pięknym. Będziemy silni.
W tym momencie Diego Chavez
wkroczył w świat dorosłych. Bez pięciu kobiet ważnych w jego życiu - matki,
dziewczyny i trzech sióstr. Wszystkie były dla niego wzorem dobroci,
opiekuńczości, a przede wszystkim - bezwarunkowej miłości.
~.~
- Czyli Violetta oddała swoje
życie za mnie? Uratowała nieznanego chłopca, mimo że mogła pozwolić abym
zginął? - jak na czternastolatka był inteligentny.
- Właśnie tak było Leo.
- A co z Diego? Nasz sąsiad ma
tak na imię, prawda? - dopytywał chłopiec.
- Nasz sąsiad jest właśnie TYM
Diego.
- Naprawdę?! - wykrzyknął Leo. -
Powinien mnie nienawidzić, bo przeze mnie zginęła jego dziewczyna. Myślisz, że
już zapomniał, że to moja wina? - zapytał.
- To nie była twoja wina, Leo. I
myślę, że nie zapomniał - jest silny i nie okazuje słabości, wierzy, że ją
spotka, a ty przypominasz mu o obietnicy, którą złożył Violettcie.
- Poważnie? - nie dowierzał
chłopiec.
- Poważnie.
- Wiesz mamo, myślę, że powinnaś
spisać to wspomnienie, bo jest ono dla nas ważne. I dla pana Diego również -
uśmiechnął się.
- Zastanowię się nad tym, a teraz
zmykaj. - powiedziała, a chłopiec posłusznie pobiegł do swojego pokoju.
Kobieta przez dłuższą chwilę
siedziała na kanapie i myślała nad słowami syna. Po chwili wzięła laptopa i w
cichym do tej pory mieszkaniu rozległo się szybkie stukanie palców o
klawiaturę.
~.~
W mieszkaniu słychać ciche
bębnienie kropli o parapet.
Niebo płacze - pomyślał Diego i
kontynuował pisanie.
Życie za życie - jego pierwsza powieść oparta na faktach, już
wkrótce zostanie wydana, a wszyscy dowiedzą się, że był sobie kiedyś Diego
Chavez i Violetta Castillo, którzy byli bezwarunkowo i nieodwołalnie w sobie zakochani,
a na drodze do ich wspólnego szczęścia stanęło dziecko, które niczemu nie było
winne.
~.~
Kolejny pochmurny dzień w Paryżu
dobiega końca. Deszcz przestał padać i zaczęło się przejaśniać.
W oknie jednego z domów stoi
wieczny kawaler, a wokół siebie czuje się obecność jakiegoś boskiego
stworzenia. Ich sen się ziścił...
* Autorem sentencji jest Albert Einstein
Powiem krótko: Wspaniałe cudo.
OdpowiedzUsuńŚwietnie to wszystko opisałaś, poleciała mi łza wzruszenia... Bardzo smutna i przykra historia.
Podoba mi się, że nawiązywałaś do różnych cytatów oraz mitologii i religii.
To jest takie... nie da się tego opisać słowami <3
To chyba tyle co chciałam przekazać.
Pozdrawiam, Caro <3
Dziękuję. Starałam się jak najlepiej ich opisać, szczególnie uczucie Diego po śmierci Violi. Mitologia i religia - profil humanistyczny tak na mnie działa ;) Jeszcze raz wielkie : Dziękuję <3
UsuńJakie to było piękne
OdpowiedzUsuńPopłakałam się
Końcówka bardzo, bardzo wzruszająca
Piękne cytaty
Cudo
Końcówka miała na celu ukazanie, że Diego kochał Violettę i po jej odejściu nie związał się z nikim innym. Cytaty - urok klasy humanistycznej i wychowawczyni, która nie przepuści żadnej okazji, aby nam wyjaśnić kilka sentencji. Szczególnie Heraklita czy Kartezjusza (ach, ta filozofia). Dziękuję ♥
UsuńTwój blog został pomackany
OdpowiedzUsuńhttp://pomackamy.blogspot.com/2013/10/0045-zyciowydylematblogspotcom_26.html