wtorek, 28 maja 2013

Życie za życie

Hej :)
Mam dla Was nowe opowiadanie. Miałam dodać je w czerwcu, ale biorąc pod uwagę dzisiejszy konkurs...
Zajęłam 2. miejsce.
Czy na nie zasłużyłam? Oceńcie sami.
Życie za życie prezentuje Clarie.

Tytuł : "Życie za życie"

Podtytuł : "Tylko życie poświęcone innym, warte jest przeżycia. ~ Albert Einstein"
"Śnij jakbyś miał żyć cała wieczność. Żyj jakbyś miał umrzeć jutro." 



Autorka : Clarie
Powód napisania opowiadania : Chwila nieuwagi :) Oraz konkurs.



Postacie występujące w opowiadaniu są w większości moim wymysłem. Niektóre wzorowane są na żyjących osobach :)
______________________________________________



Zawsze byłam drobna, malutka, nieśmiała. Nie zabierałam głosu niepytana. Ludzie mnie nie zauważali, przechodzili obok obojętnie. Tak było i tamtego popołudnia.

Właśnie wracałam ze spotkania z moim chłopakiem Adrianem. Spędziliśmy ze sobą trochę czasu w kawiarni w parku. Szłam uśmiechnięta, nucąc sobie piosenkę Za każdym razem, kiedy na kogoś wpadłam.

- Patrz jak leziesz! – usłyszałam. – Ta dzisiejsza młodzież. Nie ma za grosz szacunku dla starszych.

Kobieta, która to powiedziała, nie była stara. Na oko miała z jakieś dziesięć lat więcej niż ja, czyli była koło trzydziestki. Bąknęłam „przepraszam”, chociaż nie miałam za co, bo to ona razem ze swoimi koleżankami zajmowała całą szerokość ścieżki.

Kilka metrów dalej zauważyłam chłopca. Bawił się przy bardzo ruchliwej ulicy.

Gdzie jest jego matka? Pomyślałam i rozejrzałam się dookoła. To pewnie była jedna z tych „świętych” krów stojących na dróżce. Chciałam podejść i powiedzieć coś w stylu, że jest nieodpowiedzialna, ale na to nie było czasu. Zza zakrętu wyjechał autobus i pędził wprost na malca. Nie zastanawiając się, ruszyłam naprzód, byle w porę złapać chłopca.

Tak, udało się, popchnęłam malucha na wysepkę drogową. Upadł bezpiecznie na trawę. Niestety, ja nie miałam tyle szczęścia. Nie zdążyłam zejść z drogi i autobus z całą prędkością uderzył we mnie.

Pamiętam tylko oślepiający blask i odgłosy kłótni.

- Ona popchnęła moje dziecko!

- Kobieto, ta dziewczyna je uratowała.

- Tak, gdyby nie ona, zostałaby z niego mokra plama na drodze. Powinna być jej pani wdzięczna.

Gdzieś w oddali słychać było nadjeżdżającą karetkę. Zanim straciłam przytomność na dobre, usłyszałam tylko:

- Oluś, nie odchodź… Nie zostawiaj mnie samego…

Po tym nastała tylko ciemność.



                                                                       ***     



     Ocknęłam się w szpitalu. Nic nie widziałam, ale czułam zapach środka dezynfekującego. Nie mogłam poruszyć ręką ani nogą. Oczy też nie chciały się otworzyć. Z moich ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Szyję otulał mi kołnierz ortopedyczny.

     Czyżbym była sparaliżowana? Przemknęło mi przez myśl.

Słyszałam pikanie aparatury medycznej. Na łóżku czułam ciężar czyjegoś ciała. Słyszałam czyjś oddech i cichy szloch.

Drzwi do sali otworzyły się z cichym „szsz”, a postać będącą przy łóżku zerwała się na równe nogi.

- Panie doktorze, naprawdę nic nie da się zrobić? – wszędzie poznałabym ten głos, to Adrian.

- Niestety, nie. Kręgosłup jest złamany w ośmiu miejscach, mózgoczaszka została naruszona, żeber nie da się poskładać. To cud, że nie doszło do przerwania rdzenia kręgowego.

- A operacja?

- Operacja nie wchodzi w grę. Za duże ryzyko. W tej chwili doprowadzamy tlen do mózgu i płuc, bo pacjentka nie jest w stanie samodzielnie oddychać. Kiedy się obudzi, będzie sparaliżowana w prawie stu procentach.

- Jest jakaś alternatywa?

- Tylko jedna. Śmierć. – Po tych słowach lekarz wyszedł.

W sali został Adrian, ja i maszyny podtrzymujące moje życie.

- Nie martw się, kochanie, wyjdziesz z tego. – Mówiąc to, złożył na moim czole pocałunek i wyszedł.

Długo zastanawiałam się nad słowami lekarza- „Tylko jedna. Śmierć.”. Myślami byłam już z rodzicami, którzy zmarli kilka lat temu. Zastanawiałam się, czy to będzie bolało…

Mijały dni i tygodnie. Adrian codziennie mnie odwiedzał. Codziennie po jego wyjściu rozmyślałam nad słowami lekarza, które bezustannie krążyły po mojej głowie.

Nadeszła Gwiazdka. Postanowiłam, że zrobię to dziś.

Kiedy Adrian mnie odwiedził, był u mnie lekarz. Właśnie kończył obchód. Mój chłopak usiadł na krześle obok łóżka i kiedy całował mnie, zebrałam wszystkie siły, otworzyłam oczy i wyszeptałam:

- Kocham cię.

- Ona mówi!

- To niemożliwe!- Lekarz aż otworzył usta ze zdziwienia.

Nie wiem, kiedy do sali wszedł ksiądz Michał i zabrał głos.

- Cuda czasem się zdarzają, szczególnie w Boże Narodzenie. Medycyna nie może wtedy nic na to poradzić. Przepraszam, ale muszę odwiedzić innych chorych. Obiecuję, że potem tu wpadnę. – Po tych słowach ksiądz wyszedł. Mogłam kontynuować.

- Odłącz mnie.

- Nie! Nie zrobię tego! Nie chcę cię stracić!

- Męczę się. Tego chcesz? - Starałam się mówić jak najwyraźniej, ale to nie było takie proste, bo ciągle musiałam brać oddech. -Tracisz mnie z każdym dniem.

- Nie odłączę cię!

- Proszę pana, niech pan nie krzyczy. Chodźmy na korytarz.

Obaj wyszli z sali. Przez szklane drzwi widziałam, jak prowadzili ożywioną dyskusję. Docierały do mnie strzępki rozmowy:

- Nie zrobię tego…

- To sposób…

- … nielegalne…

Po kilku minutach wrócili. Widziałam, że mój chłopak płakał.

- Nie zrobię tego, co jest nielegalne. To nie sztuka odbierać życie, sztuką jest je dawać. – Lekarz pozostał nieugięty.

- Oluś, kochanie, nie wiem, co bez ciebie zrobię, ale szanuję twoją decyzję. – Jedna, dwie, trzy łzy spadły na moją dłoń. – Wiedz, że zawsze będę przy tobie. – Czwarta, piąta, szósta. – Spotkamy się tam na górze. – Teraz krople połączyły się i spływały potokami.

Złapałam Adriana za rękę. Zanim mnie puścił, coś dziwnego stało się z moim ciałem. Zaczęłam się trząść, a pikanie aparatury medycznej przybrało na sile.



                                                                       ***



Kazali mi wyjść z sali. Domyśliłem się, że coś niedobrego dzieje się z Olą. Na ekranie urządzenia pojawiło się „0” i  taka długa prosta kreska. Wiedziałem, co to oznacza.

Przez szybę widziałem lekarzy walczących o życie mojej najdroższej. Niestety, bezskutecznie. Kiedy pozwolono mi wejść do sali, doktor powiedział:

- Przykro mi. – wyłączył aparaturę. – Siostro, czas zgonu – popatrzył na zegarek – ósma trzydzieści dwie. – Zwrócił się do mnie. - Niech pan przyjdzie do mnie do gabinetu. Trzeba podpisać kilka papierków. – Po tych słowach wyszedł z sali.

Zostaliśmy tylko we dwoje. Ja i Ola, nie licząc pielęgniarki, która stała w kącie.. Tak powinno być zawsze, ale nie będzie.

Byliśmy zupełnymi przeciwieństwami, przynajmniej w wyglądzie. Ona niska, drobna, ja – wysoki i umięśniony. Za to wnętrze mieliśmy bardzo podobne, prawie takie samo. Lubiliśmy poezję Szymborskiej i filozofię Heraklita. Kochaliśmy sport -piłkę nożną i tenisa. To nas połączyło.

Nie wiem, ile tam siedziałem, ale w końcu odwiedził nas ksiądz Michał.

- Za późno – powiedziałem.

- Nigdy nie jest za późno na wiarę w Boga. Szczególnie w Boże Narodzenie, kiedy to się narodził w Betlejem.

- Przepraszam, ale musze już iść.

Wyszedłem z sali, zostawiając osłupiałego księdza i skierowałem się do gabinetu. Jak otępiały podpisałem dokumenty dane mi przez doktora. Potem wyszedłem z ciepłego szpitala w mroźną, ciemną zimową noc. Śnieg skrzypiał przy każdym moim kroku.

Pamiętam tylko, że doszedłem do domu, a ojciec powitał mnie z ponurą miną. Pewnie już wiedział…



                                                                       ***



Nadszedł dzień pogrzebu. W kościele zgromadził się prawie cały jej rok ze studiów. Nie zdążyła ich dokończyć.

W pierwszej ławce siedziałem ja, mój ojciec i jej przyjaciółka. Tylko tyle, albo aż tyle. Gdzieś z tyłu siedziała moja rodzina, ale nie widziałem ich.

Mszę odprawiał ksiądz Michał. Znowu. Mówił o tajemnicy śmierci, opowiadał o Hiobie, któremu Bóg odebrał wszystko, a ten pomimo to pozostał mu wierny.

- My, podobnie jak Hiob, skarżymy się dzisiaj Bogu. Chcemy, żeby usłyszał o  naszej niezgodzie na to, co zadecydował. To ludzkie. Bóg jednak chce, żebyśmy Mu zaufali.

Zawracanie głowy. Ja nie tylko Bogu nie ufam i nie wierzę – ja Boga nienawidzę.

Ksiądz mówił dalej niewzruszony:

- Ale my mamy wsparcie, którego Hiob nie miał. Wiecie, co robi pelikan, gdy nie ma pożywienia dla swego głodnego potomstwa? Rozdziera skórę na piersi swoim długim dziobem, by pisklęta mogły pożywić się krwią spływającą z rany. To samo Chrystus zrobił dla nas i  dlatego często jest przedstawiany jako pelikan. Zwyciężył śmierć, przelewając za nas własną krew, obdarzając nas nieskończoną miłością. Jego ofiara jest potężniejsza niż śmierć. Bez tej krwi umarlibyśmy dwa razy…

Zapadła we mnie cisza. Jestem kamiennym bólem zawieszonym w pustce miłości- doskonale nieprzemakalnym.

- Jedynie ta miłość jest w stanie pokonać śmierć. Ten, kto ją otrzyma i kto ją ofiaruje, nie umrze, ale narodzi się dwa razy - jak Aleksandra.

Cisza.

Cisza.

Cisza.

- Jeżeli ktoś chciałby wspomnieć zmarłą, zapraszam.

Ktoś na końcu kościoła poruszył się. Na środek wyszła kobieta, która kogoś mi przypominała. Przeszła przez całą długość kościoła, weszła na ambonę i zaczęła:

- Do dziś nie wiedziałam, jak ta dziewczyna miała na imię, ale chciałabym jej podziękować za uratowanie mojego synka. Gdyby nie ona, to Kacperek leżałby w tej trumnie. – Spojrzała na mnie.- Miałeś bardzo odważną dziewczynę. Szkoda, że jej życie skończyło się równie nagle, jak się zaczęło. – Kobieta zeszła i skierowała się do wyjścia.

Nikt się nie poruszył. Wreszcie ja wstaję. Oczy wszystkich zwracają się na mnie. Wchodzę na schody przed ołtarzem i zatrzymuję się na środku. Nie potrzebuję mikrofonu, słychać mnie wszędzie.

- Wszyscy znaliśmy Olę. Jedni od przedszkola, inni od studiów, ale wszyscy wiedzieliśmy, jaka była. – Głos mi się załamuje, połykam łzy, których nie potrafię zatrzymać, ale pomimo wszystko kończę.- Była zabawna, miła, szczera. Mówiła to, co jej ślina na język przyniosła, ale tak, żeby nikogo nie obrażać. Można powiedzieć, że umarła w moich ramionach. Pewnie wydaje się wam, że to było straszne, ale ja wierzę, że dała mi w ten sposób nadzieję na lepsze jutro…

Podnoszę oczy, kościół wydaje mi się zalany Morzem Martwym moich własnych łez, a ja unoszę się na jego powierzchni na tratwie, którą zrobiła dla mnie Oleńka. Spuszczam wzrok i wracam do ławki, bo pomimo drewnianej tratwy zaczynam topić się we łzach. Zapamiętałem jeszcze tylko słowa księdza:

- Bierzcie i pijcie z niego wszyscy. To jest bowiem kielich krwi mojej, przelanej za was…

A więc także Pan Bóg marnuje swoją krew – czerwony deszcz nieskończonej miłości spada na świat bezustannie, obdarzając nas życiem, ale my pozostajemy bardziej martwi niż ci, którzy już umarli. Często zadawałem sobie pytanie, dlaczego miłość i krew mają ten sam kolor, i teraz już wiem. To z winy Boga!

Ten deszcz nawet mnie nie dotyka. Pozostaję nieprzemakalny. Pozostaję martwy.



                                                                       ***



Ostatni dzień roku szkolnego. Ostatnia lekcja. Ostatnia minuta. I oto dzwonek – ostatni.

Towarzyszy mu krzyk studentów witających wolność, jakby byli skazanymi na dożywocie więźniami, niespodziewanie obdarowanymi łaską amnestii.

Zostałem sam w auli, która przypomina cmentarz. Krzesła i ławki ożywiane przez tyle miesięcy naszymi szaleństwami i obawami, poranione naszymi ołówkami i długopisami, stoją teraz nieruchome jak cmentarne pomniki. Spowija ją śmiertelna cisza. Na tablicy pozostały ślady liter Merlina, który napisał dla nas bardzo szczególne życzenia miłych wakacji.

„Gdybym nie miał nadziei, nie osiągnąłbym tego, co wydaje się nieosiągalne”.

Sentencja Heraklita.

Dla mnie osobiście to czysta kpina, ja straciłem wszystko, co było moją nadzieją.

Rok szkolny skończył się nagle jak sztuczne ognie, choć w tym roku trwał przecież wyjątkowo długo. Przynajmniej dla mnie - całe życie. Urodziłem się w jego pierwszym dniu, dorosłem i zestarzałem się w dwieście dni, teraz czeka mnie jeszcze sąd ostateczny – świadectwa, a potem, mam nadzieję, zacznie się raj wakacji. Nie straciłem roku, nie mam nawet szczególnie słabych ocen.

Dzięki Oli zrozumiałem, że nie mogę spisywać na straty ani jednego dnia życia. Myślałem, że mam wszystko, a nie miałem nic. W odróżnieniu od Oli, która miała tylko mnie, a jednak miała wszystko.

Wróciłem do domu. Ojca nie było, znowu miał dyżur w policji. Świat bez Oli jest pusty, bezbarwny. Zastanawiałem się nad samobójstwem. Wiedziałem, gdzie ojciec trzyma broń.

Z tą myślą zasnąłem na kanapie w salonie.



                                                                       ***



Białe obłoki, przypominające watę cukrową unosiły się pod ich nogami. Znowu byli razem. On siedział na chmurce, ona leżała na jego kolanach. Uśmiechali się.

- Dziękuję, że pozwoliłeś mi odejść, ale ty powinieneś żyć.  Carpe diem.

- Co to znaczy?

- Chwytaj dzień. Żyj każdym dniem jakby miał on być twoim ostatnim.

- Zapamiętam. Dziękuję za to, że uświadomiłaś mi tym krótkim zwrotem, że samobójstwo nie jest dobrym rozwiązaniem.

- I samobójcy nie idą do nieba.

- Też fakt. Mimo że każdy dzień, każda godzina, każda sekunda mojego życia jest niczym bez twojej osoby, to obiecuję, że nie popełnię błędu, jakim jest samobójstwo.

- Ufam ci. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz, bo cię kocham.

- Ja ciebie również.

Po tych słowach złączyli się w pocałunku.



                                                              ***



Obudziłem się z nową myślą. Znalazłem nową nadzieję. Przypomniałem sobie słowa starego mistrza Oogwaya z Kung Fu Pandy:

- Wczoraj to przeszłość, jutro to tajemnica, a dzisiaj to dar losu.

Dzięki nim zrozumiałem, (dużo w tym zasługi Oli) że nie mogę popełnić samobójstwa, bo to będzie dowodem mojej słabości, tchórzostwa i pozornego uciekania od problemów. Zrozumiałem, że powinienem się z nimi zmierzyć jak Syzyf, który ma nadzieję, że uda mu się wtoczyć głaz na górę, mimo iż wie, że jest to niemożliwe. Tak i ja powinienem przezwyciężyć swoje słabości, lęki i problemy. Powinienem pokazać Oli, że jestem godny nieba i jej miłości.

Z takim postanowieniem wszedłem w świat dorosłych.

Obiecuję, że spotkamy się tam na górze, kiedy nadejdzie czas, pomyślałem i posłałem całusa do nieba. Byłem pewien, że Ola go złapała…

niedziela, 26 maja 2013

Nowy Cykl [4] ~ Jutra nie będzie


Cześć Wam!
Wczoraj wróciłam z wycieczki do Zakopanego. Niespodzankę dodam w tygodniu ;)
Edit będzie około 22. Myślę, że warto poczekać, ale to tylko moje zdanie :)
Clarie

Edit:
Byłam dzisiaj u przyjaciółki. dzisiaj mija rok. Od czego? Trudno to jednoznacznie określić.
Kiedyś byłam wesoła dziewczyną Kochałam i byłam kochana. Jednak to wszystko kiedyś mija. Każda historia ma swój początek i koniec. Tej to już koniec.

***

Był wysoki i przystojny. Każda dziewczyna za nim szalała, ale nie ja. Do czasu.
Uznałam, ze nie zdobędzie mnie. Że nie będę kolejnym trofeum w jego kolekcji. Jednak wtedy nie wiedziałam jak bardzo się myliłam.
Znałam wielu chłopaków w jego wieku. Żaden nie dorównywał Jemu. Zawsze mieli jakieś wady, których nie byłam w stanie zaakceptować. On był inny. Wydawał się idealny. Ale przecież niezdobyte pozostaje niezdobyte.
Byłam inna – nie w jego typie. I tak tez myślałam. Do tamtego wieczoru.

***

Popatrzyłam przed siebie. Doskonale znałam tę historię. Jednak tak bardzo chciałam zapomnieć. O niej.
O NIM.
Od razu.
W jednym momencie.
Na zawsze.

***

Padał wtedy śnieg.

***

Tak jak dzisiaj – pomyślałam.

***

Padał wtedy śnieg. Na ulicach było go pełno.
Wracałam do domu. Zawsze w piątki miałam zajęcia do wieczora.
Kiedy szłam ulicą nie myślałam o niczym. No dobrze, prócz Jego zielonych oczu.
Tego dnia musiałam z nim śpiewać piosenkę, a ponieważ chodzę do szkoły muzyczno-teatralnej, było to obowiązkowe.

*Kilka godzin wcześniej*

Zostaliśmy poproszeni o zaprezentowanie swojego duetu.
Weszłam na scenę. Po chwili On dołączył do mnie.
Zaryzykowaliśmy i śpiewaliśmy po hiszpańsku. Przedtem ćwiczyliśmy tą piosenkę raz i bałam się jak wyjdzie. W końcu było to zaliczenie całego semestru.
Marcin zaczął grać na fortepianie. Na początku powoli i spokojnie. W odpowiednim momencie dołączyłam do niego i zaczęłam śpiewać.

Ahora sabes que
Yo no intiendo lo que pasa
Sin embargo se
Nunca hay tiempo, para nada


Potem przyszła Jego kolej. Ukradkiem patrzyłam na niego. Jego palce ślizgały sie miękko po klawiszach i wydobywały kojące nuty.
Widać było, że ćwiczył tę piosenkę wiele razy, bo nie mylił się w ogóle.

Pienso que no me doy cuenta
Y le doy mil y una vueltas
Mis dudas, me casaron
Ya no esperare


Po chwili znowu przyszła moja kolej. Podeszłam bliżej fortepianu. Śpiewałam dla Niego.

Y vuelvo a despertar
En mi mundo
Siendo lo que soy
Y no voy a parar
Ni un segundo
Mi destino es hoy


Ten sam fragment śpiewał znowu Marcin. Widziałam, że patrzył na mnie.
Jak gdyby nigdy nic usiadłam na instrumencie i patrzałam na Marcina. Zaskoczyło go to.

Y vuelvo a despertar
En mi mundo
Siendo lo que soy
Y no voy a parar
Ni un segundo
Mi destino es hoy


Ostatnią zwrotkę śpiewałam ja. Marcin wtedy uderzał tylko w akordy. Ciszę między nimi wypełniał mój śpiew.

Nada puede pasar
Voy a soltar, todo lo que siento
Todo, todo
Nada puede pasar
Voy a soltar, todo lo que tengo
Nada me detendrá


Postronny obserwator zauważyłby tylko dwójkę młodych ludzi, śpiewających piosenkę. Nasi przyjaciele – zakochanych. My – siebie.
Wiedzieliśmy, że zaliczyliśmy semestr, ale to było wtedy najmniej ważne. Marcin wstał i przysunął się bliżej mnie. Cały czas patrzył się w moje oczy i delikatnie uśmiechał. Wiedziałam co teraz nastąpi. Chciałam, aby to zrobił, ale z drugiej strony cały mój misterny plan ległby w gruzach.
Marcin położył swoją dłoń na moim policzku i przysunął się do mnie. Przymknęłam oczy, a on to wykorzystał – złożył delikatny pocałunek na moich ustach. Nie był nachalny, ale delikatny.
Jednak ta chwila musiała się skończyć.
Wszyscy patrzeli na nas ze zdziwionymi minami. Nic nie wskazywało na to, żebyśmy darzyli się uczuciem, a tu nagle takie coś.

***

Jaka ja byłam wtedy głupia – pomyślałam.

***

*Kilka dni później*

26.05.2007

Wiedziałam, że tak to się skończy! Nawet nie byliśmy parą, ale on zerwał kontakt. Dałam z siebie zrobić kolejne trofeum. Idiotka!



Poszłam wtedy do szkoły ubrana w najlepszą sukienkę. Wyglądałam pięknie.

Dlaczego? Chciałam mu zrobić na złość.

Taka już moja natura.

Na zajęciach czułam jego wzrok na sobie. Obserwował każdy mój ruch. A ja to wykorzystywałam i robiłam wszystko, żeby żałował.



Udało się, bo na którejś lekcji usiadł na krześle obok i objął mnie. Walczyłam wtedy ze sobą, żeby nie rzucić się na niego. Wstałam i spokojnym krokiem ruszyłam ku przyjaciółkom. Wiedziałam, że dobrze robię.

*Następnego dnia*


Dostałam tylko kartkę z napisem.

Jutra nie będzie.



***



Już wtedy wiedziałam co to oznaczało. Śmierć. Moją lub Jego. Wybrał siebie.



***



Mógł być tylko w jednym miejscu. Na torze. I był.

Jeździł jak opętany. Wiedziałam, że odreagowuje. Chciałam go potem złapać, ale wyszedł niezauważony.

Dogoniłam go na moście. Zauważył mnie i uśmiechnął się delikatnie – jak miał w zwyczaju. Podbiegłam do niego, mówiąc „Przepraszam”. On rzucił się w ciemną toń rzeki.

Krzyk zamarł mi na ustach.



***



Czułam się niezbyt komfortowo ze świadomością, że doprowadziłam do tego. Jednak tylko ja wiedziałam jak było naprawdę. Wszyscy uwierzyli w bajeczkę o wypadku na torze motocrossowym.

Nie był typem samobójcy – tak mówili.

Tylko ja wiedziałam, że skoczył z mostu. Tylko dlatego, że sprawiłam mu ból.

Kiedyś go znowu zobaczę, a on się na mnie odegra – pomyślałam.

Rozłożyłam kolorową parasolkę i spokojnym krokiem ruszyłam w stronę domu. Po chwili zatrzymałam się i krzyknęłam w stronę ciemnego nieba.

- Jesteśmy kwita! Miałeś rację : jutra nie będzie. Przynajmniej nigdy nie było naszego. Rok minął, minie i kolejny, ale ja zostanę tu gdzie jestem. A ty… Ty po prostu kiedyś przyjdziesz i po mnie. To będzie twoja zemsta…





Lata później jej rodzice znaleźli w mieszkaniu córki kolorową parasolkę, tekst piosenki, jego zdjęcia na motorze oraz skrawek papieru z pamiętnym napisem. Oprócz tego była kartka z pamiętnika z dokładnym opisem samobójstwa.

Ich córka – wielka gwiazda teatru również nie była typem samobójcy. Mylili się…


Piosenka użyta w tekście to "En mi Mudno".
 

wtorek, 21 maja 2013

Nowy Cykl [3] ~ Jestem kleptomanką

Hej, hej :)

Edit dzisiaj wieczorem. Dodaję notkę w tygodniu, ponieważ jutro jadę na wycieczkę do Zakopanego i niekoniecznie będę miała czas na pisanie. Potem planuję dla Was niespodziankę ;)
Clarie

 
EDIT:

Wszystko zaczęło się pewnego sierpniowego popołudnia.
Tydzień wcześniej w galerii na Pomorskiej widziałam piękną koszulę. Taką akurat w moim stylu. Jednak jej cena już nie była w moim zasięgu…

***

Kilka dni później spotkałam się z Marceliną. Od razu zauważyłam, że coś się w niej zmieniło. Miałam rację. Była ubrana w koszulę, która mi się podobała.
Skąd wzięła na nią pieniądze? – pomyślałam.
W jej domu, tak jak w moim, nie przelewało się. Byłyśmy w podobnej sytuacji – mamy zmarły, a ojcowie na rencie. Jej brał, mój – pił. Ledwo starczało na chleb, a co dopiero na ubrania…
Siedziałyśmy  tak już trochę pod szkołą i rozmawiałyśmy, ale jedno pytanie wciąż nie dawało mi spokoju. W końcu się odważyłam zapytać.
- Cyśka, słuchaj, fajnie wyglądasz w tej koszuli, ale skąd…
- Skąd miałam na nią pieniądze?
Kiwnęłam głową. Dziewczyna chwilę się zastanawiała, ale w końcu powiedziała prosto z mostu, jak jest.
- Ukradłam.
Moja mina pewnie była bezcenna. Ona? Tak  grzeczna i ułożona dziewczyna? Ukradła?
- Chyba żartujesz.
- Wszystko jest dla ludzi. Ale tylko tych co mają pieniądze. Trzeba sobie radzić, bo życie to dżungla. – stwierdziła filozoficznie. – Chodź, nauczę cię.
- Nauczysz? Ale czego? – nie do końca załapałam o co jej chodziło, ale posłusznie wstałam i poszłam za nią.
Poszłyśmy na Pomorską.
- Sieciówki zawsze mają mniejszą ochronę. Wiesz, New Yorker czy H&M. Tam łatwiej o łup.
Dalej nie mogłam uwierzyć, że ona to robi.
Na pewno żartuje – pomyślałam.
Szybko jednak przekonałam się, że mówiła prawdę. Stałam przed wejściem do H&M i widziałam ją jak wzięła trzy bluzki, z którymi weszła do przebieralni. Po chwili z niej wyszła, mając na sobie jedną z nich i jak gdyby nigdy nic skierowała się do wyjścia.
- I co? Nie takie trudne, prawda?
- A co z alarmem? – widziałam bramki przy wejściu.
- Bramki są dla picu. Jeszcze się nie nauczyli, żeby zakładać zabezpieczenia na ubrania.
Poszłyśmy kilka sklepów dalej.
- Bądź wyluzowana, jakbyś faktycznie chciała zrobić tu zakupy. Ostentacyjnie przeglądaj ubrania, aż w końcu weź kilka przypadkowych i swoją upragniona zdobycz. A potem do przebieralni i dalej już wiesz. – Uśmiechnęła się.
Przystałyśmy pod Cubusem.
- Teraz ty.

***

Od tego czasu w galerii bywam dwa razy w tygodniu. Z każda wizytą w mojej szafie pojawia się coś nowego.
Dzisiaj byłam w CCC. Widziałam tam fioletowe trampki.
To chyba Conversy – pomyślałam.
Podeszłam do półki sklepowej i przyjrzałam się im uważnie. Potem wzięłam pudełko z odpowiednim rozmiarem i przymierzyłam. Leżały jak ulał. Szybko je zdjęłam i wrzuciłam do torby szkolnej. Ubrałam swoje znoszone tenisówki i odłożyłam pudełko na półkę, udając, że coś w nim jest.
Wychodząc ze sklepu przygadałam się jeszcze szpilkom, jakbym faktycznie chciała je kupić, ale w końcu wyszłam z sieciówki.
Tak, udało się – pomyślałam i wyszłam z galerii.

***

Tym oto sposobem stałam się posiadaczką markowych trampek, kilku koszul i bluzek oraz skórzanej kurtki. Marcelina miała rację – sprzedawcy są ślepi.
Za każdym razem, kiedy idę do galerii, wiem, że mogą mnie złapać. Jednak to jest ta adrenalina, która pomaga przezwyciężyć lęk i wyjść z coraz lepszymi łupami. Po tych kilkunastu razach człowiek nie może przestać i chce więcej, więcej…
Wiem, że nie wyjdę z tego nałogu.

Mam na imię Magda. Jestem kleptomanką.


EDIT NR 2:
Wiem, wiem, miniaturka bardzo zminiaturyzowana :) 
Wybaczycie ? ;> 

Życzę wszystkim czytelnikom powodzenia w szkole :D
Mądra ja jedzie do Zakopanego.
Tak, wiem, jestem żmiją, ze życzę Wam powodzenia w szkole, kiedy sama będę wypoczywać w górach.
Ale trudno :)

Clarie